Podróż Jeden dzień z podróży - Flaga na maszt, Tybet jest nasz, czyli zakazany kr



2009-12-07

Pancerny pociąg gładko przecina rozłorzystą wyżynę. Za oknami właśnie nastał Tybet, kraina odległa, niedostępna, dzika. Dach Świata.

 

Po obu stronach pociągu ukazuje się zatrważająco piękny krajobraz. Błękitne niebo zasnute śnieżnobiałymi obołkami, których cienie łagonie spływają na górskie stoki. Góry zaś, wypiętrzone gdzieś na linii horyzontu, pokryte są śniegiem, niczym cisto posypane cukrem pudrem. Pociąg mija wielkie, turkusowe jezioro. Bezkresny tybetański step nakrapiaja stada jaków, kóz i koni. Nad nimi górują drapieżne ptaki, których rozpiete skrzydła odbijają się w niezmąconej tafli wody. Tybet.

 

W zapatrzeniu, w zapomieniu, w zachwycie wracam na chwilę na mongolski step, nad Wielkie Białe Jezioro pośród majestatycznych gór. Czuję, że obie krainy mają ze sobą wiele wspólnego.

 

W szumie pociągu, w stukocie żelanych kółek, zminiejsza się dystans dzielący nas od stolicy Tybetu, Lhasy. Do miasta docieramy po południu; słońce stoi jeszcze wysoko, zaś Tybet wita nas ciepłym wiatrem i pierwszymi uśmiechami ludzi.

 

Nasz przewodnik (którego imienia nie potrafię powtórzyć a co dopiero zapisać, więc w skrócie mówię o nim Clarkson) wita nas, wkładając nam na szyje szarfy- białe katy. Taki tu zwyczaj, taka jest tybetańska gościnność.Mkniemy do miasta terenową Toyotą.

 

Wszędzie pełno wojska, policji, punktów kontrolnych i patroli. Nasuwają się pytania: po co to wszystko? W kogo to jest wymierzone? Czy w zgarbioną strauszkę z różańcem w ręku, w uśmiechnietego bezzębnego starca, w rozbrykane dzieci...... Lhasa to miasto policyjne, zasiedlone w dużej mierze przez Chinczyków, którzy wprowadzili tu swoje porządki, zaanektowali nie swoją ziemię. Mimo to Tybetańczycy zadają się zachowywać pogodę ducha i równowagę. Tu wiele nie trzeba- my uśmiechamy się do nich a oni do nas. Zewsząd słychać słowa powitania.

 

Miłym zaskoczeniem jest fakt, iż Tybetańczycy mówią po angielsku. Nie wszyscy oczywiście, jednak w porównaniu z Chińczykami (tam na palcach możemy policzyć ile było takich osób) wpadają znacznie lepiej.

 

Nasz hotelik mieści się w sercu starego miasta. Z dachu widać majestatyczną fasadę Pałacu Potala, dawną siedzibę dalajlamów i rządu tybetańskiego.Mam wrażenie, że tu w Tybecie, przybysz z jednej strony traktowany jest z zainteresowaniem, z drugiej zaś- nie przeszkadza. Nasza obecność przed świątynią, gdzie modlą się wierni, nie wzbudza kontrowersji. Jesteśmy tu mile widziani. Dla mnie Tybet to kolejny dowód (wiem, już to pisałam), że uśmiech to jedna z niewielu rzeczy jakie są na tym świecie za darmo, to uniwersalny język, jasny i czytelny, ułatwiający każdą Drogę....

 

Tybet. Cel mojej wewnętrznej podróży, marzenie, które nie dawało spokoju przez długi czas. I oto jestem. I staram się za dużo nie myśleć, poznaję tę krainę sercem. Na ulicy mała Tybetanka krzyczy do mnie „Welcome Tibet!”....a ja tracę głowę dla tego niezwykłego miejsca, dla tej podniebnej i tajemniczej krainy, która wzrusza mnie do granic własnej duszy, że czasem trudno powstrzymać łzy. Właśnie zabrakło mi słów.